Wczorajszy dzień był pogodowo wspaniały, jak chyba każdy wie. Tzw, pogoda zawałowa. Wracając do domu na rowerze zafundowałem sobie pierwszy trening. Zamiast standardowo pojechać Powstańców Warszawskich ścieżką pieszo-rowerową, gdzie podjazd jest równomiernie rozłożony, to wybrałem Wyczółkowskiego. Byłem jak Majka na Tour de France ;)
Wieczorkiem miał być trening AB, ale trochę plany się pozmieniały. Raz cudowna ulewa nad Suchaniem, dwa, do Marka przyszedł Filip i w planie chłopaki mieli wypad na plażę. To pojechaliśmy na plażę. Woda rewelacyjna, morze spokojne, nie było już takich fal jak w zeszłym tygodniu. Poszliśmy z chłopakami się pociapać. I tu nokaut. Się Marek na mnie rzucił i oberwałem w nos. Lekko mnie przymroczyło, poszła krew z nosa. Walka trwała krócej niż w przypadku Gołoty ;) Ogarnąłem się trochę i powrót do wody.
Po prawie godz. moczeniu wychodzimy, pod bacznym okiem ratowniczki Oli. Chłopaki mieli piłkę do siatkówki, więc poszli grać - trening przed obozem. A ja postanowiłem się przebiec po plaży trasa Jelitkowo - molo w Brzeźnie - Jelitkowo. Było super. Po powrocie relaksacyjna kąpieli i do domu.
To był dobry pomysł.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz