piątek, 18 lipca 2014

WIELKA CZANTORIA - DROGA DŁUGA JEST



Piątkowe dopołudnie = cel Czantoria. Po śniadanku szybkie pakowanie i w drogę. Na początku spokojnie, pod lekką górkę asfaltową drogą. Po chwili niebieski szlak zakręca jednak w las. I się zaczyna “ścieżka zdrowia”. Cały czas pod górę, żadnego wypłaszczenia i cały czas ciągle i nieustająco pod górę.


Parno i duszno. A w pamięci czas z wiatraka 1:45. Super. Idziemy, pot się leje strumieniami, ale się nie zatrzymujemy. Droga staje się coraz węższa i trudniejsza. Nagle słychać przyjemny szum. To strumyk. Zimny i mokry.


Chwila przerwy na “kąpiel”. Było rewelacyjnie, baterie naładowane i ruszany nadal, pod górę, oczywiście. Idziemy i idziemy, Ola rzecze, zaraz się kw…, i jak na zawołanie, pojawiają się dwie turystki, które schodzą na dól. “Jeszcze dwie min. i będzie Rancho”, pociesza nas jedna. Jakie kurna Rancho? O co chodzi? Na szczęście ze 100 m dalej pojawiły się zabudowania i piękna polana z dwoma schroniskami polskim i czeskim. W polskim Rancho kupujemy przepyszne piwo Brackie, każde byłoby przepyszne po takiej wspinaczce. Uzupełniając sole mineralne kontemplujemy okolice z ławeczki. Kilka zdjęć zdobionych, pieczątka podbita, piwko wypite


- ruszamy dalej. Zachodzimy jeszcze do czeskiego schroniska po pieczątkę, okazuje się, że mają tu tańsze piwo niż w Rancho, chociaż cena 6 zł, jest niewygórowana jak na wysokogórskie warunki ;)

Ruszamy dalej na Wielką Czantorię. Szybko poszło i zaraz pojawiła się wieża widokowa.



Nie ma tu tamto, tam też się dostaniemy. Widok rewelacyjny wart wydania kilku złotych. Z poziomu 0 nic nie widać, bo wszystko zarośnięte drzewami. Droga w dół czerwonym szlakiem okazuje się równie trudna. Stromo w dół po kamieniach. Po drodze mijamy kolej linową Czantoria, która wyjaśniła skąd na górze tyle pań w klapkach i czółenkach :) Śmigamy dalej na dół, a tu jeszcze bardziej stromo i kamieniście, ale zejść trzeba.


Nogi powoli nie niosą, STOP, krótki postój na szybki zestaw ćwiczeń. Pomaga, toczymy się nadal na dół, inaczej nazwać tego nie można. Jest, jesteśmy na dole. Został nam tylko ok. km drogą do hotelu. Jesteśmy na miejscu. Trasę pokonaliśmy szybciej niż na wiatrakach, odliczając postoje. Było super, 12 km zaliczone.

Po powrocie w ramach relaksu basen, ulga dla mięśni. To się nazywa aktywny urlop, taki jaki lubię.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz