środa, 30 lipca 2014

PLAŻOWY PORTRECIK


MIAŁ BYĆ TRENING AB, A CO Z TEGO WYSZŁO?




Wczorajszy dzień był pogodowo wspaniały, jak chyba każdy wie. Tzw, pogoda zawałowa. Wracając do domu na rowerze zafundowałem sobie pierwszy trening. Zamiast standardowo pojechać Powstańców Warszawskich ścieżką pieszo-rowerową, gdzie podjazd jest równomiernie rozłożony, to wybrałem Wyczółkowskiego. Byłem jak Majka na Tour de France ;)

Wieczorkiem miał być trening AB, ale trochę plany się pozmieniały. Raz cudowna ulewa nad Suchaniem, dwa, do Marka przyszedł Filip i w planie chłopaki mieli wypad na plażę. To pojechaliśmy na plażę. Woda rewelacyjna, morze spokojne, nie było już takich fal jak w zeszłym tygodniu. Poszliśmy z chłopakami się pociapać. I tu nokaut. Się Marek na mnie rzucił i oberwałem w nos. Lekko mnie przymroczyło, poszła krew z nosa. Walka trwała krócej niż w przypadku Gołoty ;) Ogarnąłem się trochę i powrót do wody. 

Po prawie godz. moczeniu wychodzimy, pod bacznym okiem ratowniczki Oli. Chłopaki mieli piłkę do siatkówki, więc poszli grać - trening przed obozem. A ja postanowiłem się przebiec po plaży trasa Jelitkowo - molo w Brzeźnie - Jelitkowo. Było super. Po powrocie relaksacyjna kąpieli i do domu.



To był dobry pomysł.

niedziela, 27 lipca 2014

KOŁO

W planie jest jeszcze zdjęcie z gondoli na kole widokowym, ale nie wiem czy znajdziemy czas.

LATAJĄCE PSY



Niedziela, od rana gorąc, żar się leje z nieba, a pot cieknie, wiecie po czym ;) Ale nie ma tu tamto, trzeba wybrać się na rodzinny spacer, wszyscy w domu, co w wakacje rzadko się zdarza. Do Gdyni nie jedziemy, bo tłumy na Red Bullu, w Gdańsku jarmark, poza tym byliśmy w sobotę. Jedziemy więc do Sopotu na latające psy, czyli DOG CHOW DISC CUP 2014. Zawody odbywały się w Parku Północnym. Zaparkowaliśmy na 1 Maja, zaraz przy Alei Niepodległości, więc idealnie. Spacer po monciaku, zaraz byliśmy na zawodach. Na miejsc spotkaliśmy Izę i kilka innych znajomych twarzy, głównie z dogtrekkingu. Psy dał popis swoich umiejętności, skacząc, łapiąc, latając za dyskami. Był też fantastyczny pokaz posłuszeństwa i psich sztuczek w wykonaniu Zoe i Patrycji Kowalczyk. A na koniec rozbawił na pokaz psów zaganiających kaczki Piotra Polewskiego. Krótko mówiąc była moc !!!

                        
















sobota, 19 lipca 2014

CIESZYN



Sobotni powrót z Ustronia do Gdańska poszerzyliśmy o wizytę w Cieszynie, krótkie zwiedzanie 
i zakupy. Było miło i UPALNIE !!!





RÓWNICA 885 m n.p.m



Sobotni poranek, pobudka jak to ostatnio bywa - samoczynne podnoszenie powiek 5:54 :) Czas się przebiec. Plan pierwszy drogą pod Czantorią, drugi, zaproponowany przez Szymona - wycieczka na Równicę. 885 m - jest wyzwanie. No to startujemy. Początek sympatyczny, ale prawie od samego początku pod górę. Pierwsze 3 km, dało radę pokonać biegiem, zatrzymując się tylko na podziwianie widoków i zrobienie zdjęcia.


A droga, cały czas pod górę, wypłaszczeń prawie żadnych.


Kolejne 3 km na szczyt pokonane marszem, nie dało rady inaczej. Po drodze spotkałem uzbrojonego w olbrzymi plecak turystę, schodził do Ustronia. Jest schronisko, zostało ostatnie podejście już na sam szczyt. 



szczyt za mną, jeszcze ostatnie podejście 

Równica zdobyta !!!

Czas do domu ;) Z górki było jakoś lepiej, ciekawe dlaczego? Nogi same się napędzają. Po jakiś 15 min. widzę idzie kolejny biegacz. Patrzy na mnie i pyta czy wbiegłem na samą górę? Pocieszam go, że też maszerowałem. Kolejna odpowiedź na jego pytanie nie była już optymistyczna. Ile zostało? Ja zbiegam 15 min. Człowiek pobladł, powiedział k… mać i pomaszerował dalej ;)

Wycieczka zajęła 1:45h wyszło 12.54 km w górę ponad 600 m

piątek, 18 lipca 2014

WIELKA CZANTORIA - DROGA DŁUGA JEST



Piątkowe dopołudnie = cel Czantoria. Po śniadanku szybkie pakowanie i w drogę. Na początku spokojnie, pod lekką górkę asfaltową drogą. Po chwili niebieski szlak zakręca jednak w las. I się zaczyna “ścieżka zdrowia”. Cały czas pod górę, żadnego wypłaszczenia i cały czas ciągle i nieustająco pod górę.


Parno i duszno. A w pamięci czas z wiatraka 1:45. Super. Idziemy, pot się leje strumieniami, ale się nie zatrzymujemy. Droga staje się coraz węższa i trudniejsza. Nagle słychać przyjemny szum. To strumyk. Zimny i mokry.


Chwila przerwy na “kąpiel”. Było rewelacyjnie, baterie naładowane i ruszany nadal, pod górę, oczywiście. Idziemy i idziemy, Ola rzecze, zaraz się kw…, i jak na zawołanie, pojawiają się dwie turystki, które schodzą na dól. “Jeszcze dwie min. i będzie Rancho”, pociesza nas jedna. Jakie kurna Rancho? O co chodzi? Na szczęście ze 100 m dalej pojawiły się zabudowania i piękna polana z dwoma schroniskami polskim i czeskim. W polskim Rancho kupujemy przepyszne piwo Brackie, każde byłoby przepyszne po takiej wspinaczce. Uzupełniając sole mineralne kontemplujemy okolice z ławeczki. Kilka zdjęć zdobionych, pieczątka podbita, piwko wypite


- ruszamy dalej. Zachodzimy jeszcze do czeskiego schroniska po pieczątkę, okazuje się, że mają tu tańsze piwo niż w Rancho, chociaż cena 6 zł, jest niewygórowana jak na wysokogórskie warunki ;)

Ruszamy dalej na Wielką Czantorię. Szybko poszło i zaraz pojawiła się wieża widokowa.



Nie ma tu tamto, tam też się dostaniemy. Widok rewelacyjny wart wydania kilku złotych. Z poziomu 0 nic nie widać, bo wszystko zarośnięte drzewami. Droga w dół czerwonym szlakiem okazuje się równie trudna. Stromo w dół po kamieniach. Po drodze mijamy kolej linową Czantoria, która wyjaśniła skąd na górze tyle pań w klapkach i czółenkach :) Śmigamy dalej na dół, a tu jeszcze bardziej stromo i kamieniście, ale zejść trzeba.


Nogi powoli nie niosą, STOP, krótki postój na szybki zestaw ćwiczeń. Pomaga, toczymy się nadal na dół, inaczej nazwać tego nie można. Jest, jesteśmy na dole. Został nam tylko ok. km drogą do hotelu. Jesteśmy na miejscu. Trasę pokonaliśmy szybciej niż na wiatrakach, odliczając postoje. Było super, 12 km zaliczone.

Po powrocie w ramach relaksu basen, ulga dla mięśni. To się nazywa aktywny urlop, taki jaki lubię.

GDZIE TU POBIEC ?




Zoom

TURYSTYCZNY BIEG PO USTRONIU



Kto rano wstaje, temu Pan Bóg buty do biegania daje. Tak można podsumować dzisiejszy poranek. Bo co tu robić, jak się człowiek obudzi o 6 rano i zasnąć nie może.

6:20 start z hotelu, kierunek centrum Ustronia, piękną alejką biegnącą wzdłuż Wisły. Po drodze, seria ćwiczeń, w końcu nie byłem na wczorajszym treningu AB, trzeba odrobić zaległości:)


Po drodze spotykam kilku biegaczy i kijkarzy, którzy też chyba spać nie mogli. Pogoda przepiękna, nie za gorąco, delikatne chmurki i przyjemny wietrzyk. 

Dobiegam do centrum i przez most przekraczam Wisłę,


a tam zaczyna się interesujący podbieg, bardzo interesujący:) Podbiegłem i przywitał mnie sporych rozmiarów pomnik Chrystusa.


Chwila przerwy po górce i dalej ul. Sanatoryjną. Tu mijam kilka perełek architektonicznych z czasów PRL, niektóre po liftingu, inne nie.


Daniel, nie chwaliłeś się, że masz taką miejscówkę w górach, nie ładnie :)

Biegnę dalej, po drodze mijam ośrodek Kotłomontaż, i po chwili zaczyna się zbieg. Kolejny most, tym razem na wysokości i jestem na ul. 3 Maja.


Przekraczam przelotówkę i wbiegam w ul. Akacjową, teraz kilkuset metrowy podbieg ulica i powrót z górki do hotelu. Wyszło 7,6 km i godzinka zleciała. 

I teraz śniadanko smakowało podwójnie.

czwartek, 17 lipca 2014

KATOWICE - PIWKO PO 4





Katowicki fenomen. Czeskie piwko, w centrum Katowic, na powiedzmy deptaku, pseudo Długa, w ogródku, UWAGA NIE POSPADAJCIE Z KRZESEŁ 4 zł

wtorek, 15 lipca 2014

8 KÓŁEK I 4 ŁAPY

Wczoraj wieczorem przetestowałem rolki, okazało się, że działają. Dzisiaj rano w tej sytuacji była wersja zaprzęgowa.

W ten sposób z Lupusem pokonaliśmy 6 km o poranku w Parku Reagana.


O poranku jest małe natężenie ruchu, więc wszyscy są cali i zdrowi.





Ale była też przygoda, pozytywna. Jak dojechałem do samochodu, Lupka przyczepiłem do ogrodzenia, co by spokojnie zdjąć rolki i nalać mu wody. Zatrzymuje się samochód, wyskakuje kobieta i zaczyna mnie słownie "okładać". Co ja robię, przypinam psa na słońcu, i go zostawię, jak będę jeździł. STOP. Droga Pani. 1. Właśnie wróciliśmy z rolkowego spaceru, 2. Tutaj nie ma cienia, a tylko tam mogę go bezpiecznie przypiąć, 3. Właśnie nalewam mu wody. Psu nic nie grozi i nic mu się nie stanie. 


"A to bardzo przepraszam". Trochę się głupio kobiecie zrobiło, że mnie tak zrugała. Ale pochwaliłem ją za czujność, co by jej lżej na sercu było.


niedziela, 13 lipca 2014

VII BIEG CZTERECH JEZIOR



Wszyscy mają łosia, mam i ja :) Tak mam swojego łosia a goniłem za nim 1:24 h, przez 15 km :)






Godzina 12:00 CH Manhattan, ekipa AB pakuje się do wesołego autobusika jadącego do Skórcza, na VII Bieg Czterech Jezior. Pogoda tako o jako, ok. 17 stopni, pochmurno i pada, ale słoneczny uśmiech na wszystkich twarzach stwarza specyficzny mikroklimat w autobusie. Oczywiście ledwo ruszyliśmy, pojawiło się jedzenie, brakowało mi tylko jajek na twardo. W Gdańsku zatrzymujemy się na dworcu i zabieramy Agnieszkę z Kamilem. Jedziemy, 1,5 h zleciało ekspresowo podczas przeróżnych dyskusji. Jesteśmy na miejscu, a tu leje, no może mocno pada. Sztormiaczek założony i lecimy do biura zawodów. Może jeszcze są wolne miejsca na bieg, nie zapisałem się wcześniej, decyzja zapadła w sobotę rano. Na szczęście byliśmy na tyle wcześniej, że biurze zawodów było prawie pusto. Jest mam swój numer 399. Do startu zostały jeszcze 2 h, jest więc czas na relaks i odpoczynek i wizytę w Biedronce ;) O 15:00 rozpoczęły się biegi młodzieżowe. Wychodzimy więc z namiotu pokibicować Oli i Kamilowi.






fot. Agata Masiulaniec


15:30 czas się szykować. Szybka wizyta w autobusie na przebrane się w stój biegowy i na rozgrzewkę.






Zbliża się 16:00 idziemy na start. Zbieramy się w naszej “rodzinnej strefie czasowej” a w niej. Pia, Mirek, Agnieszka, Teresa, Karolina i Ewa.






Jeszcze tylko zdjęcie z drabiny wozu strażackiego i myśliwy wypalił pierwszy strzał z dubeltówki :) Ruszyliśmy. Na początku, oczywiście ciasno, ale przemieszczamy się do przodu. Po ok. 500 m wpadamy na drogę asfaltową i tutaj się zaczęło. Pia poczuł zew natury i dawaj do przodu, a my za nią Teresa, Ewa i Karolina zostały z tyłu. Reszta gna za prowadzącą, Tempo 5 min na km, a przed nami jest ich jeszcze 14 km. Zastanawiam się czy nie za szybko lecimy. 3,5 km wbiegamy w las. Inna nawierzchnia i tempo 5,20 -5,30. Zbliża się 5 km. miejsce mojego kryzysu - czyli dystans parkrun’u. Jest 5 km i wodopój, przejście do marszu, kubek wody opróżniony lecimy dalej. Pia nadal na przodzie, za nią pędzi Mirek, a za nimi równo Agnieszka i Ja. Mamy to same tempo i biegniemy więc razem, mijając kolejnych zawodników. Ok. 6 km Mirek odpuścił, nie wytrzymał tempa które nadawała Pia, to był jej dzień. Biegniemy dalej w trójkę. Po 7 km mijamy w końcu rzeczone jeziora, przynajmniej 2 z 4. Pia obawia się, że nie wytrzyma nadanego tempa i odpadnie ok. 10 km. Pojawia się też ZwoLo, który postanowił potraktować dzisiejszy bieg towarzysko. Pojawiła się też niestety kolka u Agnieszki. Pia i ZwoLo pobiegli do przodu i ostatnie co usłyszałem to Łukasz mówiący “Pia na asfalcie troszeczkę przyśpieszymy” Jasne pomyślałem. Z Agnieszką zwolniliśmy trochę i do następnego wodopoju, który był ok. 11 km zwolniliśmy do tempa ok. 6 min. Między 9, a 10 km kolka dawała o sobie znać Agnieszce, chyba najbardziej, ale nie poddała się i dotarliśmy do asfaltu. Tutaj marszowy wodopój i ruszamy w dalszą drogę. Kolka zniknęła i przyśpieszamy 5,10-5,20 na km. Stopy zaczęły mnie palić, km były coraz dłuższe i … I teraz mnie zaczęła łapać kolka, szybka reakcja, kilka szybkich i głębokich wymachów i zagrożenie zostało zażegnane. Biegniemy dalej, Pia z Łukaszem jakieś 200 m przed nami. Jest i 14 km, już prawie meta. Nagle pojawia się Karolina, “przywitała się” i poleciała dalej, a my za nią. Wpadamy na stadion, mobilizacja ostatnich pokładów energii i jesteśmy na mecie 1:24:09 i medal z Łosiem.






Chwila odpoczynku, drobne rozciągnie i trzeba wrzucić coś na ząb. Na obiad bigosik, serwowany przez Koło Gospodyń Miejskich ze Skórcza. Drogie Panie, był przepyszny. Na deser kawa, z dużą porcją cukru i mleczka. Teraz do autobusu, czas się przebrać. A dalej na uzupełnienie soli mineralnych - złocistym płynem.






I czas na dekorację zwycięzców i losowanie nagród. Z Akademii najlepiej zawalczyły, Marta Wenta - 3 miejsce w Open Kobiet, oraz Agata Masiulaniec, która tym razem startowała z kijami na 7km i była 3. Dziewczyny GRATULACJE. Słowa uznania dla prowadzącego, który ogarnął temat dekoracji w tempie ekspresowym.


I losowanie nagród. I tutaj tragedia, wszytkie nagrody idą poza Trójmiasto, było świateło w tunelu, bo ktoś powiedział, że jest z Brzeźna, niestety miejscowości nie dzielnicy :). Wszytkie nagrody przechodziły nam koło nosa, ocieraliśmy się tylko o losowane numery. Staraliśmy się z całych sił wylicytować 210, który należał do Ewy, ale prowadząca była niewzruszona na nasze argumenty. A nagrody były zacen, np. pakiet, krawat, hustka do butonierki i spodnie dresowe, lub namiot, itp. I nagle jest 399 - mój numer. Opiekacz kanapkowy i przewodnik po kociewiu jest mój, w końcu coś jedzie do GDAŃSKA. Udało się nam jeszcze zgarnąć koszyk jagód i zmyszką komputerową :) Godz. 20:00 czas wracać. Pakujemy się więc do naszego wesołego autobusu i śmigamy do Trójmiasta. W połowie drogi imprez się rozkręca, startuje śpiewająca lista przebojów, repertuar pełen (przedszkole, biwaki, szanty, blues, itd.) I jest Trójmiasto, i koniec …


Akademio, dziękuję za wspaniałą, wspólną imprezę i pakiet CUKIERKÓW ;) Agnieszka jeszcze raz dzięki za wspólny bieg.





I jeszcze szybkie podsumowanie: SKÓRCZ, 15 km, 1:24:09, Łosiowy medal, opiekacz Crispy, przewodnik, pakiet cukierków, 2 kg mniej i KUPA RADOŚCI ZE WSPÓLNEGO WYJAZDU !!!